ZOO w Singapurze jest powszechnie uznawane za jeden z najlepszych i najpiękniejszych ogrodów zoologicznych na świecie. Nie muszę dodawać, że od dziecka chciałam je odwiedzić. Nigdy jednak, nawet w najbardziej szalonych marzeniach, nie sądziłam, że pojadę tam w wizytą służbową. Oficjalnym powodem naszych odwiedzin były oględziny nosorożców, które już wkrótce będą miały nieszczęście przyjechać do Batu, przedyskutowanie wyposażenia naszego wybiegu, jego zaplecza, kwestii transportu zwierząt oraz opieki nad nimi przez kilka pierwszych, newralgicznych dni…i kolejne długie miesiące. Po długiej rozmowie i obserwowaniu nosorożców na ich przestronnym wybiegu przeszliśmy na tył ekspozycji. Niemal natychmiast do bramy podbiegła matka z malutkim nosorożcem- na głaskanie. Ona oparła wielki łeb o barierki i czekała na drapanie po chrapkach- maluch usiłował zjeść buty głównego opiekuna. Głaskałam cudaka po grzbiecie, tarmosiłam za uszy, drapałam po łebku i bardzo starałam się nie piszczeć, nie mówić „kuci kuci”, nie chichotać idiotycznie… i ogólnie wyglądać profesjonalnie. Małe nosorożcorątko usiłujące brykać zwinnie i radośnie wygląda rozbrajająco. – To są klatki dla naszych nosorożców… w zasadzie nigdy ich nie używamy, bo one wolą spać na zewnątrz. Korzystamy z nich na dobrą sprawę tylko, jeśli któryś robi się agresywny, jest zdenerwowany… albo przy okazji badań kontronych- kontynuował Mr Azmi. Oceniłam odległość między bramą wybiegu, a pierwszą klatką. Dobre 70m odległości. – A jeśli jakiś jest agresywny… to jak przemieszczacie go z wybiegu do klatki?- zapytałam Mr Azmi i Mr Timothy popatrzyli na siebie zdziwieni. – Wołamy je po imieniu- odpowiedział Mr Azmi. – ??? I to wystarczy? – Dotychczas zawsze wystarczało. To są bardzo łagodne nosorożce. Możemy między nimi bez ryzyka spacerować… I one lubią do nas przychodzić. Ostatecznie zawsze spotyka je później coś dobrego. Poświęcono nam bardzo dużo czasu. Gdy zaś kwestię nosorożców, szczepień wielkich kotów oraz żywienia tygrysiątek należało uznać za zamknięte- poszliśmy zwiedzać ZOO. Jest naprawdę niesamowite! To ekspozycjana temat lasu deszczowego. Pod ogromną kopułą z delikatnej siatki żyje kilka gatunków papug i gołębi, korońce plamoczube, kanczyle (jelonkowate zwierzątka wielkości dużego kota), nietoperze owocowe, żółwie, motyle i lemury katta (królowie Juliany). Biegają swobodnie. Nietoperze fruwają. „Las” jest gęsty. Deszczowy. Ile wypatrzysz- to Twoje. Taka klatka 🙂 Kubeł z owocami i warzywami trzeba przyznać jest mało estetyczny… może zostawiono go dla potrzeb zwiedzających. Backstage Singapurskie ZOO jest kolejnym przykładem, że nie liczy się ilość, ale jakość. Tak naprawdę nie mają tu spektakularnej kolekcji gatunków zwierząt z całego świata. Mają za to spektakularne wybiegi. Tu zwierzęta mają przestrzeń, a zwiedzający ma czas je podziwiać.
wybieg dla lwów
Po ZOO chodzi się jak po wielkim parku- w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest cicho. Zielono. Poszczególne wybiegi oddzielone są od siebie gęstą roślinnością. Tu nie oszczędzano terenu. Przed niemal każdą ekspozycją ustawione są ławki, bądź zbudowane altany, gdzie można usiąść i w spokoju poobserwować zwierzęta. Pozachwycać się. Przeczytać podstawowe informacje i ciekawostki na ich temat. W materiałach dydaktycznych duży nacisk położono na ochronę przyrody i ochronę ginących gatunków.
Hipopotamy karłowate! Mamy je w Batu Secret ZOO, jednak co z tego, gdy kompletnie giną wciśnięte pomiędzy pekari, kapibary, emu, sitatungi i alpaki!
Tu, sposób skonstruowania wybiegu, oraz cała, prowadząca do niego droga- przez korytarz otoczony ogromnymi akwariami, zamienia spotkanie z tą „baleriną afrykańskich rzek” (jak ją nazwali) w niezapomniane przeżycie.
Wiele większych wybiegów skonstruowanych jest w taki sposób, by zwiedzający krążyli wokół nich, zaglądając z różnych stron. Długa droga do celu, przynajmniej w moim przypadku, podkręca ciekawość, a oddzielone od siebie „miejsca widokowe” sprawiają, że obserwujący zwierzęta ludzie nie są tak inwazyjni. Tu nie typowych dla wielu ogrodów zoologicznych widoków: ściana ludzi- krata/fosa- zwierzak na łysej patelni. Zwierzęta wydają się żyć swoim życiem, a nie stresem spowodowanym zamknięciem w klatce.
Tak jak żadne z nas nie lubi pawianów- obserwowaliśmy je przed dobre kilkanaście minut. I tak, mają dwa wodospady na wybiegu 🙂
smycz.. i macierzyństwo staje się prostsze 🙂
Jednymi z najsłynniejszych i najrzadszych zwierząt prezentowanych w singapurskim ZOO są nosacze. Nosacze żyją w lasach namorzynowych, tylko i wyłącznie na Borneo. Każdy, kto widział aktualne zdjęcia satelitarne tej wyspy, wie… że lasów mangrowych (ani jakichkolwiek innych) wiele już nie zostało, ponieważ plantacje palm olejowych są bardziej dochodowe. Dlatego też te niesamowite małpy są skrajnie zagrożone wyginięciem.
– On jest taki ludzki- stwierdził Tomek wpatrując się w pana nosacza- jak taki stary chłop z wielkim nosem i wielkim brzuchem.
Nosacze faktycznie wyglądają jakby miały wielkie piwne brzuchy… tyle, że nie chmielowe. Jedzą tylko i wyłącznie liście, które nie należą do wysokoenergetycznej, ani łatwostrawnej paszy. Dlatego w kiszkach małp żyją miliony pierwotniaków i bakterii- pomagającym im w trawieniu- nosacze są więc pod tym względem nadrzewnymi przeżuwaczami. Działają trochę jak krowy.
Nosacze żyją w haremach, samiec musi więc wykazać się jakąś atrakcyjną cechą. U nosaczy jest to nos. Im większy, tym lepszy 🙂
Samice mają długie, lecz płaskie nosy. A dzieciaki zadarte.
Singapurskie ZOO jak na ogród poświęcony głównie faunie lasów deszczowych ma sporą kolekcję małp. Część z nich żyje na tak zarośniętych wyspach, że ciężko którąkolwiek z ich mieszkanek wypatrzyć. Niektóre całkiem swobodnie przemieszczają się po okolicy swojego oficjalnego wybiegu. To, co szczególnie mnie urzekło, to orangutany. Na dobrą sprawę żyją na wolności
W koronach tych drzew mieszkają orangutany. Jeśli przyjrzeć się uważnie widać, że na pewnej wysokości pni są zamontowane zabezpieczenia, żeby małpy nie mogły zejść na ziemię i np zaatakować turystów na tarasie widokowym; patrząc jednak obiektywnie na przestrzeń jaką mają do dyspozycji, oraz liny i sieci łączące okoliczne drzewa- mają całkiem sporo swobody.
Orangutany co kilka godzin biorą udział w odpłatnych sesjach zdjęciowych… co uważam za ohydny preceder. W naszym ZOO opiekun bierze skazańca za rękę i wlecze na miejsce kaźni. Tutaj, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu (i zgorszeniu)- opiekun oparł o drzewo solidną tykę- a dwie matki zgarnęły pod pachy swój przychówek i ochoczo zeszły na dół pozować. Nie wiem, jakimi owocami im za to płacą…z pewnością jednak smacznymi.
Szympansom zapewniane są „rozrywki”, a przynajmniej wyzwania intelektualne. Jeśli chcą najeść się miodu, albo owoców- muszą rozwiązać jakąś zagadkę, albo sprawnie wydłubać zdobycz patykiem…
Słonie z kolei mają swój własny pakiet SPA
Poza tym słonie czasami biorą udział z zajęciach plastycznych. Ich prace można kupić. Dochód ze sprzedaży przeznaczony jest na rzecz ochrony bezrobotnych, niegdyś pracujących przy wyrębie lasów, azjatyckich słoni.
Zdjęcie wybiegu słoni… z perspektywy tarasu widokowego.
Piękny w każdym calu- nawet słupki płotów są wyjątkowe 🙂
Kolejny wspaniały pomysł- wylęgarnia motyli! W akwariach obok żerują gąsienice. Poczwarki przenoszone są na żerdzie w wylęgarni i… każdy wystarczająco cierpliwy może obejrzeć narodziny motyla! Proste i piękne.
„Ogród węży” herpetarium, którego nazwę bezwstydnie przywłaszczyło sobie Batu Secret ZOO. Kilkanaście gatunków węży. „Nic” w porównaniu z jawajską „kolekcją”. Tyle tylko, że gdy w Batu wszystkie węże dogorywają powoli, zwinięte na kolorowym żwirku, w kącie pustego akwarium- tu każde terrarium jest dziełem sztuki i naprawdę zapada w pamięć.
Gdzie jest ta żaba? Czy to aż tak ważne? I tak śliczne to akwarium.
Bilet wstępu kosztuje 33 dolary (singapurskie). To dużo, jednak naprawdę warto.
Po tej wizycie bardzo ciężko było mi wrócić do „mojego” ZOO. I naprawdę wstydzę się, gdzie pracuję (choć później myślę, że beze mnie tym biednym zwierzakom byłoby jeszcze gorzej).
Cieszę się jednak, że jest na tym świecie tępej konsumpcji i zachłanności miejsce dla takiego ogrodu jak Singapore ZOO i co więcej, park, gdzie liczy się komfort i ochrona zwierząt, może być jednocześnie dochodową atrakcją turystyczną.
Na koniec zaś- nadrzewne kangury!
„Po tej wizycie bardzo ciężko było mi wrócić do “mojego” ZOO. I naprawdę wstydzę się, gdzie pracuję (choć później myślę, że beze mnie tym biednym zwierzakom byłoby jeszcze gorzej).”
Też o tym pomyślałam, to bardzo przykre 😦 nawet jak byście już nie dali rady wytrzymać w Batu, to będziecie potem mysleć, co z Ms Grumpy i innymi zwierzakami, czy ich „opiekunowie” już się z nimi żegnają…