Tak jak już kiedyś pisałam, weterynarze w LAW dyżurują od 9 do 17 (czyli zwykle do 18, bo „zapracowany” tajski lud ma nasze grafiki i czas wolny głęboko gdzieś- przychodzą, jak chcą i kiedy chcą (czyli zwykle gdy kot nie widzi przez zaropiałe oczy, a psie rany żre już drugie pokolenie much). Po 18 zaś zawsze ktoś jest szczęśliwym wybrańcem pod „emergency phonem”. Tu też mamy grafik. Ale, że trochę jestem nieasertywną sierotą,a trochę „ambitnym wetem z powołaniem”, to od 3 tygodni jestem na nieustającym dyżurze. Na szczęście nie mamy tu zbyt wielu nocnych wezwań.
Wczoraj wypadała nasza przedostatnia noc w LAW.
Dyżur się jak zwykle przeciągnął… bardzo.
Godz. 22. W końcu CZAS WOLNY! Leżymy półżywi w naszej wieży, każdy pod swoim wiatraczkiem, i rozmyślamy sobie, coby tu z pięknym, tropikalnym wieczorem zrobić. Czy pojechać z innymi na drinka do Feeling Baru, czy iść na plażę i zjeść ananasa pod gwiazdami, czy przejść się na „wzgórze” i zjeść ananasa… czy zjeść ananasa i iść spać… Oczywiście stanęło na wariacie z alkoholem.
Już odnaleźliśmy portfele, już zabieramy kluczyki do „Czarnej Pantery” (znaczy skuterka), już zamykamy drzwi… Emergency phone.
„I need a vet” oświadczyła Neira, i się rozłączyła. Neira jest z Niemiec, i jest bardzo konkretna 🙂
2 godziny i 1500 węzełków później wyprostowałam się nad kociaczkiem- Frankensteinaczkiem.
Kotek zaliczył bardzo bliskie spotkanie z psem. Należał do tych uroczych i puchatych kociaczków, przy których zawsze zastanawiamy się czy to kociak norweski-leśny, czy „tajski kosmaty”. Długa sierść zasłaniała większość ran. Tylko lewa tylna łapka ziała ogromną, bladoróżową raną. Szeroko rozcięta skóra „zsunęła się”- cały staw kolanowy i dużą część uda pokrywała jedynie zakłaczona powięź. Rany praktycznie nie krwawiły.
A po ogoleniu znalazło się jeszcze 7 mniejszych ran kąsanych.
Kociak miał niewiarygodne szczęście, że wszystkie obrażenia były jedynie powierzchowne.
Tak naprawdę najtrudniejszą częścią zadania było ogolenie obdartej ze skóry łapki, i oczyszczenie rany tak, żeby coś jeszcze z tej skóry nadawało się do zszycia i łatania….
Pozostałe rany również należały do „różnokształtnych” i nietypowych, więc to była noc z „plastyką skóry”.
Cały zabieg znacznie kociaka wychłodził. W końcu „straciła bardzo dużo futra” 🙂
Ale po nocy z termoforkiem u boku Frankenstein czuje się świetnie. Toczy bardzo zaciekłe walki o niezjedzenie tabletki. I chyba mnie nienawidzi.
Dzisiaj przesprytnie podrzuciłam telefon Halowi. Więc dziś będzie noc z mohito!
A jutro dzień z kacem.